PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=9088}

Rebeka

Rebecca
7,7 11 573
oceny
7,7 10 1 11573
7,7 18
ocen krytyków
Rebeka
powrót do forum filmu Rebeka

Rozczarowałam się

ocenił(a) film na 6

Zasadniczo kocham Hitchcocka, a na punkcie powieści du Maurier mam obsesję nie mniejszą niż pani Danvers na punkcie Rebeki. Ale jakoś połączenie Hitcha z "Rebeccą" do gustu mi nie przypadło. Gros winy za to ponosi nie kto inny jak sir Laurence Olivier co wielkim aktorem był i dlatego nas jego gra zachwyca.

Otóż mnie nie zachwyca, nie w "Rebece" przynajmniej. Sir Laurence sprawił na mnie wrażenie promieniującego samozadowoleniem kawałka drewna. Z utęsknieniem wypatrywałam jakichś emocji na jego twarzy, na przykład w momencie gdy jego żona, przebrana za Caroline de Winter, schodzi po schodach do hallu. Facet przeżywa szok, nieprawdaż? Wstrząs emocjonalny jak stąd do Monte Carlo, czyż nie? Cóż robi nasz dzielny artysta Olivier? Przykłada rękę do czółka z miną zniecierpliwionej primadonny. I wrzeszczy, co robi w tym filmie nader często, wrzeszczy z tym samym drewnianym wyrazem twarzy jaki miał na przykład na śniadaniu w Monte Carlo, albo na przesłuchaniu.

No właśnie, wrzaski Maxima. Szlag mnie jaśnisty trafił, bo ktoś, nie wiem czy sam Olivier, czy Hitch z Selznickiem na spółkę, zrobił Maximowi wielką krzywdę. De Winter był człowiekiem powściągliwym w wyrażaniu emocji, co w połączeniu z silnym temperamentem sprawiało że od czasu do czasu wybuchał, na co dzień jednak zachowując się jak dżentelmenowi, zwłaszcza angielskiemu, przystało. A tu zamiast sarkastycznego, ironicznego, chłodnego człowieka mamy chama, drącego mordę przy każdej okazji. To, co w książce było pełnym dystansu i nieco ojcowskim traktowaniem drugiej żony, tu zamienia się w kompletne lekceważenie i jawną niegrzeczność.

W powieści na ten przykład Maxim zabrał bohaterkę do sali jadalnej, elegancko zaproponował śniadanko i podczas rozmowy, twarzą w twarz, się oświadczył. Tutaj nie, tu pan de Winter był zajęty bodaj podziwianiem własnej gęby w lustrze, nawet nie racząc spojrzeć na kobietę, której właśnie proponował małżeństwo. Parę było też scen gdzie zachowywał się nie jak człowiek którym emocje właśnie wstrząsają, ale jak pełnowymiarowy cham. Że wymienię tylko odwracanie się dupą do bohaterki, której jedyną przewiną było to, ze powiedziała coś o Manderley, nie wiedząc przecież o maksinych traumach. No nie róbcie mi z Maxima niewychowanego żłoba, na litość boską.

Wrzucę łyżkę miodu do tej beczki dziegciu. Joan Fontaine miała parę świetnych momentów jako główna bohaterka, choć jej popiskiwanie głosem zbolałego kurczątka chwilami działało mi na nerwy. No i pani Danvers wymiatała, demoniczna, lodowata i szalona. Ostatnia scena z jej udziałem była po prostu cudowna. I za panią Danvers daję te sześć gwiazdek, bo Maxima miałam ochotę zatłuc.

ocenił(a) film na 8
EineHexe

o tak scena kiedy się oświadcza będąc w łazience bez żadnych emocji była okropna

Yokooko

Prawda jest taka, że Hitchcock i spółka zmarnowali w tym przypadku ogromny potencjał, jaki krył się w powieści.
Może gdybym rzeczoną powieść przeczytała dopiero po seansie filmowym, miałabym na temat Oliviera czy Fontaine dużo lepsze zdanie, tymczasem jest, jak piszecie - na ekranie widzę tylko dwójkę nieudolnych aktorów, którzy wyraźnie męczą się z tym, co mają widzowi do przekazania, a napięcie wyczuwalne na stronach książki DuMaurier tutaj kompletnie wyparowało ...
Szkoda, naprawdę szkoda tego kawałka całkiem przyzwoitej prozy, która mogła stać się podstawą równie przyzwoitego filmu

ocenił(a) film na 4
EineHexe

Rzeczywiście, Maxim w wykonaniu Oliviera to jakaś żenada, nie ten zamknięty dżentelmen z książki :C zresztą zmiany jakie wprowadził Hitchcock - zmiany diametralne przecież, jak "potknięcie się" Rebeki wysysają z opowieści cały czar i dużo sensu... zgodzę się co do pani Danvers - piorunująca, nie mogłabym jej sobie lepiej wyobrazić.

EineHexe

Mnie też film niestety trochę rozczarował. Co do Oliviera się zgadzam - zero skrywanych emocji....
Pani Danvers jednak za mało demoniczna (ta z ekranizacji z 2008 roku - taka jak sobie zawsze wyobrażałam! Warto obejrzeć choćby dla niej).
Powieść jest niesamowita, czytałam ją wiele razy. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat.

SPOILER :





Dlaczego zmieniono, że Max nie zabił Rebeki, że to był wypadek? W powieści ją zastrzelił (podobnie jak w w ekranizacji z 2008 roku, choć tam też niestety trochę pozmieniano akcję). KONIEC SPOILERA.

ocenił(a) film na 6
abigail_

Z powodu tzw. Kodeksu Hayesa, czyli praw rządzących ówczesną cenzurą obyczajową w Hollywood. Jedna z reguł głosiła, że bohater pozytywny nie może być mordercą.

EineHexe

Do Eine Hexe gwoli sprostowania
Oświadczyny w powieści wyglądaly inaczej, mało eleganckie, od niechcenia i pod wpływem chwili. Otóż Joan przyszła do pokoju hotelowego Maxima, aby poinformwoać o niespodziewanym wyjeździe z chlebodawczynią do Ameryki i pożegnać. Maxim poszedł się ubrać do łazienki, zaprosił na śniadanie do restauracji i zapytał: co wolisz, podróż z panią X , czy ze mną do Munderley. Dopiero po chwili dodał, traktuj to jako oświadczyny, nawet się usprawiedliwiał, że nie są to typowe, romantyczne oświadczyny z klękaniem i pierścionkiem.

ocenił(a) film na 6
marlett_1

Primo, nie Joan, bo imię głównej bohaterki nie pada ani w filmie, ani w powieści, wiemy o nim tylko tyle, że jest oryginalne i podoba się Maximowi. Secundo, oświadczyny dokonane przy stole śniadaniowym, twarzą w twarz z wybranką, są znacznie bardziej eleganckie niż te wygłoszone w pozycji zadkiem do rozmówcy i bez przerywania zabiegów toaletowych. Porównaj sobie.

Tak powinny te oświadczyny wyglądać, może cokolwiek brutalne w formie, ale ileż ten Maxim Jeremy Bretta ma uroku i jaka z niego emanuje podskórna czułość dla Niej. Widać, słychać i czuć, że on Ją kocha.

http://www.youtube.com/watch?v=CdJiRWvnrtU

A tak oświadczał się Lorąs. Najpierw znika w wychodku, potem pokazuje lubej plecy, a potem wygląda na znacznie bardziej zainteresowanego żarciem, niż oświadczynami.

http://www.youtube.com/watch?v=hApbxU9x5PY

Czuć różnicę? Czuć.

EineHexe

Jak widać odczucia bywają subiektywne, ja odniosłam wrażenie, że powieściowy Maxim na początku znajomości jednak z góry traktował dziewczynę, całkiem możliwe, że wbrew intencjom pisarki bądź zgodnie z wymogami epoki. A że ją kochał, zgoda, tu nie mam wątpliwości. Imię pozwoliłam sobie zapożyczyć od aktorki, dla ułatwienia i z lenistwa.

ocenił(a) film na 6
marlett_1

A bo traktował Ją cokolwiek protekcjonalnie i z góry, wynik różnicy wieku, jak mniemam. Istnieje jednak subtelna różnica między byciem protekcjonalnym, a chamskim. Facet, który nawet nie raczy na wybrankę popatrzeć, oświadczając jej się i wykazuje większe zainteresowanie dżemem pomarańczowym na swej grzance, niż Jej odpowiedzią, jest, moim zdaniem, zwyczajnie chamski. A popatrz na Bretta, traktuje dziewczynę ciut z góry, protekcjonalnie, ale jednocześnie jest żywo zainteresowany jej reakcją, brak odpowiedzi na oświadczyny sprawia mu wyraźną przykrość... Widać, że temu Maximowi jednak zależy. Olivier sprawia zaś wrażenie faceta, który by nawet nie zauważył, gdyby Ona znienacka znikła.

ocenił(a) film na 9
EineHexe

Zgadzam się tutaj z wami wszystkimi, że gra aktorska Oliviera była wyjątkowo drętwa, zblazowany Borys Szyc w 1920 3D nie powstydziłby się takiego warsztatu. Niemniej jednak podszedłem do filmu z czystą kartą, bo nie miałem pojęcia o powieści czy adaptacjach teatralnych. W efekcie obejrzałem jeden z lepszych filmów Hitcha (zaraz po Vertigo). Jego precyzyjna reżyseria idealnie poprowadziła mnie przez fabułę, a rola drugiej pani de Winter przyćmiła wszystkie niedostatki. Obyłoby się bez przypominania widzom w dialogach, że się zmieniła, naprawdę było widać, że na początku filmu to zwykła podlotka, a pod koniec dojrzała kobieta i żona.

ocenił(a) film na 9
EineHexe

Mi się film podobał :) Polecam go .
Z chęcią przeczytałabym też książkę...

ewelus123

Nic nie stoi na przeszkodzie. :) Jest dość dziwna, między innymi dlatego, że nie potrafimy podać imienia głównej bohaterki, podczas gdy imię będące tytułem nosi postać, która fizycznie wcale się w niej nie pojawia. Tak czy owak, warto przeczytać.

Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem
EineHexe

Czytając Twoją wypowiedź uśmiechnęłam się, bo przypomniały mi się te wszystkie inne podobne motywy z mojego życia :-)

Film oglądałam chyba z 3 lata temu... i kompletnie zapomniałam o tym, że go oglądałam. Być może dlatego, że ciągiem obejrzałam za dużo filmów Hitchcocka, a ten taki najmniej podobny do innych jego filmów i najbardziej przypominający przedwojenne standardy kina amerykańskiego? Drugi raz oglądałam wczoraj z wielkim zdziwieniem jak mogłam zapomnieć taki fajny film. Po kilku ujęciach pamiętałam wszystko do sceny w domku na plaży, dlatego też oglądałam bardziej ze zwracaniem uwagi na grę aktorską, ujęcia, dom i takie tam.

O tym, że istnieje książka dowiedziałam się teraz i Twój wpis bardzo mnie nią zaciekawił... ale muszę głęboko przemyśleć czy chcę ją przeczytać... już raz zniszczyłam sobie wrażenia z filmu czytaniem książki przy Śniadaniu u Tiffaniego :-)

Ja akurat uznałam sposób grania Lawrence Oliwiera za bardzo dobry i nie zdziwiła mnie nominacja do Oscara. Mogłam tak uznać, bo nie czytałam książki i nie mam wyobrażeń odnośnie tego jak powinna wyglądać ta postać. Podejrzewam, że Ty miałaś takie wyobrażenia stąd taki zawód. Podejrzewam również, że inni tę postać odczytali inaczej. Niektórych nawet mogła denerwować i dlatego np w filmie postanowili ją lekko podrasować. Każdy czytając książki wkłada w wyobrażenie postaci trochę od siebie. Oglądając również można odczytywać emocję w różny sposób. Ja uznałam emocje Maxima filmowego za autentyczne (nie wiedziałam, że w książce jest on inaczej ukształtowany), szczególnie te w domku na plaży. Teraz sobie myślę, że to pewnie dlatego, że to co dla Ciebie jest sztywnym i nierealnym zachowaniem, dla mnie jest naturalne. Ja akurat rozumiem dlaczego człowiek, który przez wiele lat dużo skrywał przed światem nagle ma dość i po przekroczeniu pewnej granicy mówi w zimny i racjonalny sposób o tym. Jego wcześniejsze zachowanie budzi zdziwienie, ale kiedy wszystko wychodzi na jaw i to potrafię przyjąć za zrozumiałe. Jedyne co mi nie pasowało to to, że jego zachowanie jest trochę "zbyt nowoczesne" jak na epokę w której dzieję się akcja. Bardziej pasuje do współczesnego luzu niż dawnych sztywnych norm zachowań ludzi z dobrych domów.

Czytając Twoją wypowiedź przypomniało mi się jak sama w podobny sposób wyrażałam się o innych ekranizacjach oraz nauczkę jaką z tego mam: nie oglądać ekranizacji ulubionych książek!. Przypomniało mi się również jak bardzo podobał mi się film "Śniadanie u Tiffaniego" i jak bardzo byłam nim rozczarowana po przeczytaniu książki (jak oni mogli tak zmienić główną bohaterkę i zakończenie!). Teraz jestem w podobnej sytuacji: Rebeka bardzo mi się podobała, zaciekawiłaś mnie książką. Muszę przemyśleć to czy opłaca mi się przeczytać ją i ryzykować zniszczenie wrażeń z filmu.

ocenił(a) film na 9
EineHexe

ja nie znałam książki, dlatego nie miałam wyobrazeń na temat postaci czy akcji. i powiem ze film mi sie podobal i dla mnie byl zaskakujacy( bo nie znalam przebiegu fabuly). obstawialam calkiem inne rozwiazania fabularne: myslalam ze sprawa Rebecci okaze sie morderstwem a nie wypadkiem, ze nowa zona zacznie male sledztwo w tej sprawie i sciagnie na siebie niebezpieczenstwo, beda jakies zamachy na nia czy cos, a jako potencjalnego morderce obstawialam pania Danvers, albo męża albo jeszcze inną najmniej podejrzna osobe np Franka. jak wiadomo film poszedl w innym kierunku.
spodziewalam sie tez pozniej, ze maz bedzie chcial zabic druga zone w scenie w domku na plazy bo mu zaczynalo odbijac i poza tym ona jedna znala prawde, a po co mu swiadek? wiec jak zaczal gadac ze slub byl egoistyczny ze rebecca wygrala i nic z tego nie bedzie tak wlasnie myslalam. a tu zonk.
potem zaskoczyl mnie z tym Favellem, bo po tym jak pokazal policji list i zaczal gadac ze byli kochankami z rebecca, to sadzilam ze sie wkopie i sam na siebie rzuci podejrzenie- bo mial motyw i okazje- jak wiadomo mial sie z nia spotkac w dniu jej smierci i policja mogla go posądzić ze byl w domku na plazy. wiec myslalam ze finalnie jego aresztuja jako morderce. wiec film byl dosc zaskakujacy dla mnie.

użytkownik usunięty
EineHexe

Zgadzam się! Dlatego nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego tak wiele osób patrzy na film Hitchcocka, jak na świętość.... Ja zupełnie tych zachwytów nie podzielam. Film nie oddaje sprawiedliwości powieści Daphne du Maurier, z którą się mierzy.

Hitchcock zrobił film, w którym usiłował wielokrotnie. "ulepszyć" historię z powieści i w związku z tym na przykład śmierć Rebeki zinterpretował, jako wypadek, co odebrało całą moc postaciom Maxima i nowej pani de Winter, a także pozbawiło odbiorcę tego mocnego wstrząsu, który zapewnia książka. Tym samym, wybierając taki obrót spraw nie daje nam szansy na głębsze przyjrzenie się moralnemu aspektowi wydarzeń i nie prowokuje wcale pytań o słuszność postępowania bohaterów. A w powieści konfrontujemy się z trudnym tematem morderstwa i musimy wręcz zadać sobie pytanie o to, co zrobilibyśmy na miejscu nowej pani de Winter. Ta zmiana w fabule jest najgorszym, co reżyser mógł zrobić.

Przesunięcie akcentów, o którym pisałam wyżej niechybnie uboży też postać Maxima, spłyca ją. Ponadto czyni wiele rzeczy niewiarygodnymi. Jak na przykład próby zatuszowania przyczyny śmierci Rebeki i sprawa z łodzią nie wydają się już mieć swojego podstawowego znaczenia. Stają się jakby niepotrzebną komplikacją...

Dalej... Obsada...Rola pani de Winter - pomysł obsadzenia jej olśniewającą urodą Joan Fontaine, nie służy postaci i kontrastowi z poprzedniczką (jak oni wgl mogli Joan Fontaine wmawiać przeciętność?! Jaka musiałaby być Rebeka, że wszyscy widzieliby w takiej nowej żonie Maxima zaledwie zwykłą dziewczynę). Nowa pani de Winter powinna być ładna, ale przeciętna niczym znajoma dziewczyna z sąsiedztwa! Piękna twarz Joan to kolejny zgrzyt. (Natomiast mówiąc o samej grze aktorskiej, to Fontaine zagrała fantastycznie i z dużym wyczuciem, natomiast nie była to najszczęśliwsza rola dla niej)

Maxim Laurenca Oliviera nie jest ani trochę ludzki. Choć Olivier to wspaniały aktor, to tutaj nie udało mu się ze niuansowaniem sportretować żalu, poczucia winy, bólu, smutku i swego rodzaju bezbronności, którą ma powieściowy pierwowzór. Olivier wydawał się jedynie odległy, zimy i gniewny. Maxim nie był pełnokrwistą, trójwymiarową postacią, a jedynie konstruktem. Tutaj dwie rzeczy składają się na tak niefortunny portret: jednowymiarowa gra aktorska (niestety!) i zmiana w fabule, której dokonał Hitchcock. Ta zmiana pozbawiła postać głębi i tej moralnej dwuznaczności...

Nie zachowano także w "Rebece" , jak w książce, balansu pomiędzy romansem, grozą i psychologią. Tutaj wyraźnie dominuje triller i niestety nie jest to korzystne dla wielopłaszczyznowej struktury opowieści, spłaszcza historię.

No i muzyka! U Hitchcocka każde przerysowane DA-DA-DAM (nie umiem lepiej tego oddać, wiem, że dźwięk nie jest do końca TAKI) nachalnie mówi, co mamy czuć... muzyka zamiast dopełniać obraz niejednokrotnie nad nim dominuje. Dla mnie to irytujące i zupełnie niepotrzebne, nie ma w tym subtelności. Zbyt przejaskrawia film.

Trzeba natomiast przyznać, że wizualnie film jest piękny. Każdy kadr jest dopasowany, precyzyjna gra światłem i cieniem ma swoją magię i wpasowuje się w obrany klimat.

Na plus gra aktorska Joan Fontaine i Judith Anderson. Tak, pani Danvers w wersji Anderson jest ge-nia-lna!!!

Ale to prawda - Maxim nie do zniesienia!

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones